Okiem widza: Ewangelia wg. Majewskiego
Lech Majewski to wg. mnie największy współczesny „malarz” kina. I to nie tylko dlatego, że studiował na Akademii Sztuk Pięknych, a w swoich filmach często nawiązuje do tematów związanych z malarstwem – jak chociażby w „Ogrodzie rozkoszy ziemskich”, którego tytuł i motyw przewodni zaczerpnął Majewski ze słynnego obrazu Boscha. Urodzony w Katowicach reżyser jest „malarzem” kina dlatego, że potrafi przenieść na język filmu całe piękno, harmonię i symetrię, którą kiedyś w swych obrazach zawierali wielcy mistrzowie pędzla – jak sam przyznaje w wywiadach zwłaszcza ci renesansowi, a szczególnie „weneccy”. Co więcej, potrafi zaadaptować całą poetykę XIX wiecznego malarstwa do współczesności. Za to właśnie jest doceniany na świecie. Ciekawe dlaczego w Polsce nie wymienia się go jednym tchem z największymi reżyserami naszego kina? Może ich przerasta, a może za mało „zabiega” o względy tzw. środowiska, które przecież doskonale wie, że za granicą, a zwłaszcza w USA, Majewski – obok Polańskiego – jest najbardziej rozpoznawanym polskim reżyserem.
„Ewangelia według Harry’ego” jest kolejnym, po „Locie świerkowej gęsi”, filmem zrobionym przez Majewskiego w USA. A ściślej za amerykańskie pieniądze, bo zdjęcia kręcono w Łebie (stąd też Polska stała się oficjalnym koproducentem filmu). Majewski do dziś opowiada jak przejechał ponad 5 tysięcy mil szukając odpowiednich plenerów w Ameryce, by w końcu znaleźć je na … polskim wybrzeżu. Mocną stroną filmu jest także gra aktorów. Warto zaznaczyć, że w roli Wesa wystąpił mało wówczas znany … Vigo Mortensen.
Film jest genialny już na etapie swojego pomysłu, czyli zastanowieniu się, jak mogłaby wyglądać Ewangelia, gdyby pisać ją w czasach współczesnych? Jakie problemy dotykałyby (dotykają?) „świętą” rodzinę przed przyjściem na świat wyczekiwanego (ale chyba tylko przez matkę) dziecka. Od razu trzeba powiedzieć, że Majewskiego kompletnie nie interesuje kontekst religijny. Skupił się wyłącznie na relacjach w związku, wpływie na niego rodziny czy otoczenia. Jak zwykle w swoich filmach użył do tego nowatorskich środków. Akcja rozgrywa się na pustyni, gdzie umownie „mieszka” para bohaterów. Ten genialny w swojej prostocie, a bardzo silnie odziaływujący na widza zabieg, wiele lat później powtórzył Lars von Trier w filmie „Dogville”. Zresztą nie tylko ten filmowy chwyt von Trier zaczerpnął z polskiego reżysera – prawie cały Manifest Dogmy opierał się na tym, co Majewski pierwszy zastosował w „Ogrodzie ziemskich rozkoszy” – kamera z ręki, naturalne światło, etc.
Siłą „Ewangelii według Harry’ego” jest jednak nie tylko głębia obserwacji współczesnych relacji rodzinnych. To także świetny portret współczesnej bezdusznej Ameryki, z jej kultem indywidualizmu, pieniędzy, czy purytańskiej obłudy. To, że Majewski potrafił to dostrzec mimo dość krótkiego pobytu w tym kraju, świadczy o jego dużej wrażliwości społecznej – jako artysty i jako człowieka. Nic dziwnego więc, że Ameryka także to doceniła.
Pisząc o „Ewangelii według Harry’ego” nie sposób zapomnieć o pięknej muzyce Jana Kaczmarka (jeszcze wtedy bez A.P), późniejszego zdobywcy Oscara za muzykę do „Marzyciela”. Kto wie, może Oscar trafi też kiedyś w ręce Majewskiego? Choć on sam nie ma zbyt dobrego zdania o Hollywood, to z pewnością Hollywood ma dobre zdanie o nim.
Kuba Moryc – widz festiwalu