Relacja ze spotkania z Tsubotą Yoshifumim, reż. filmu MIYOKO
Spotkanie pod zadaszonym namiotem Cafe Kocham Kino odbyła się natychmiast po seansie filmu. Była to pierwsza wizyta debiutującego reżysera w Polsce, która wcale nie była dla niego obcym krajem. Znając Romana Polańskiego (od strony twórczości, nie afer), udzielił mu się klimat Kazimierza Dolnego, spacerując ranem wzdłuż wału. Film, przyjęty głośnymi owacjami, okazał się interesujący zarówno od strony scenariusza, jak i samej otoczki wokół adaptacji mang i przemysłu filmowego w Japonii.
Śmiałe sceny erotyczne z udziałem aktorki Marî Machida, nagrodzonej na festiwalu w Japonii, mogły odwrócić uwagę od przewodniego tematu filmu – tego jak Shinichi Abe, autor mangi na podstawie której oparty jest film, postrzegał swoją żonę. „Artysta nie jest w stanie uciec od swoich emocji, a te wpędzają go w depresję”, wyjaśniał Tsubota. Bardzo interesująca jest etymologia projektu. Już w czasie studiów, twórca filmu zainteresował się filmami Jonasa Mekasa. Niespieszny rytm, eseistyczna struktura i autentyczne i dogłębne badanie intymnego świata ludzi – wszystko to da się odczuć w „Miyoko”.
Z drugiej strony, film miał być zderzeniem „pinku-eiga” (a więc japońskiej odmiany filmu pornograficznego) z plastyczną wrażliwością dzieł Akiry Kurosawy. Było to osobiste zalecenie Shinichiego Abe, trzymającego pieczę nad projektem. Oryginalny komiks z lat siedemdziesiątych nie należy do komercyjnych mang o wielotysięcznym nakładzie, a właśnie te mają priorytet w realizacji. Duży wpływ na reżysera miał też jego ojciec – ilustrator komiksów erotycznych. Nie zważając na tematykę, Tsubotę zafascynowała precyzja i profesjonalizm z jakim podchodził on do rysunków, spędzając całe noce w domowym studiu.
Pan Tsubota pracuje już nad dwoma nowymi projektami. Pierwszy to kryminał oparty o autentyczne wydarzenia, relacjonowane w prasie. Drugi będzie historią niewidomego mężczyzny, zbierającego i badającego muszle. Inspirując się dziełami twórców z obu światów: animowanego i filmowego (na przykład Davidem Lynchem czy Seijunem Suzukim), autor wypracował swój styl. Sprowokować, by zapoznać widza ze sztuką, to także dywiza Kojiego Wakamatsu – reżysera, który wywodząc się z pinku eiga, doszedł do nagrodzonego na tegorocznym Berlinale „Caterpillar”. Podobny sukces już spotkał autora „Miyoko”.