Komiksowy Kazimierz

Komiksy w kinach nas zalewają. „Magiczne obrazki” o których kiedyś tak uroczo śpiewała Majka Jeżowska jakoś się ostatnio coraz częściej iście magicznie ruszają. Ciężko o miesiąc bez kolejnej hollywoodzkiej premiery ekranizacji komiksu o superbohaterach. Ale przecież kino to nie tylko Hollywood, a komiksy to nie tylko umięśnieni macho z peleryną i majtkami założonymi na spodnie. Zresztą te wszystkie tytuły można bez problemu znaleźć w każdej wypożyczalni DVD czy Empiku. Bo jeśli nawet któraś z przygód amerykańskich trykociarzy nie trafiła na polskie ekrany (nie są u nas jakoś – w przeciwieństwie do większości cywilizowanego świata – nadzwyczaj popularne) to z pewnością są dostępne po chwili w kinie domowym. Jakie więc filmy komiksowe można a nawet trzeba pokazywać na festiwalach?



Dziwne, nietypowe, oryginalne, poszerzające fabularnie, formalnie, czy w jakikolwiek inny sposób tą ciekawą przestrzeń pomiędzy tymi dwoma mediami – komiksem i kinem.

Mnóstwo je łączy (fabularność, wizualność, ograniczenie świata przedstawione w formie kadru, umowność, podział na sceny), ale dzieli jedna zasadnicza kwestia – komiks posługując się nieruchomymi kadrami wymusza na odbiorcy samodzielną konieczność łączenia tych kadrów w fabułę, dopowiadania sobie co zdarza się pomiędzy nimi, uzupełnianie miejsc brakujących, swoiste ćwiczenia wyobraźni. Choć oczywiście i tę komiksową cechę kino próbuje wykorzystywać – dość przypomnieć sobie całe brakujące sekwencje w niedawnym Oscarowym filmie braci Coen „To nie jest kraj dla starych ludzi” czy klasycznym obrazie Jima Jarmusha „Poza prawem”. Inne komiksowe chwyty lepiej lub gorzej próbują wplatać w kino najróżniejsi filmowi twórcy. Jedni jak Robert Rodriguez („Sin City”) czy Zack Snyder („300”, „Watchmen. Strażnicy”) przekładają komiksy na kino scena po scenie, wręcz kadr po kadrze. Inni próbują uchwycić formę komiksu jak Ang Lee w „Hulku”. Jeszcze inni jak goszczący na naszym festiwalu Tsubota Yoshifuri szukają momentu przenikania. Tak jak w otwartym, momentami ocierającym się wręcz o ekshibicjonizm filmie „Miyoko”, gdzie spróbował opowiedzieć o trudach powstawania mangi. Druga japońska propozycja jest przykładem klasycznej japońskie animacji – anime, gatunku ściśle z mangą związanego. „Boso przez Hiroszimę” to ekranizacja znanej również w Polsce serii „Hiroshima 1945: Bosonogi Gen” Keijiego Nazakawy – wstrząsającej autobiograficznej opowieści o amerykańskim ataku atomowym i jego konsekwencjach dla japońskiej ludności z perspektywy małego chłopca. Azjatycką część komiksowej sekcji dopełnia „Oldboy”, brutalny dramat Chan-Wook Parka, część jego „Trylogii zemsty”, film znany z naszych kin, ale rzadko pokazywany z perspektywy swego obrazkowego pochodzenia.


Europejski komiks to tak naprawdę zupełnie osobna historia. Inna formuła, inna mentalność, inne opowieści i zdecydowanie rzadsze niż w USA czy Japonii ekranizacje. Choć i tu ostatnio dzieje się więcej – dość wymienić animowaną „Persepolis”, popularne aktorskie wersje „Asteriksa” czy sensacyjnego „Largo Wincha”. My jednak sięgnęliśmy znacznie głębiej i przypominamy film, który mógł powstać (podobnie zresztą jak jego pierwowzór) tylko w Europie – w pruderyjnej Ameryce sprzed ponad czterech dekad byłoby to nie do pomyślenia. „Barbarella” Rogera Vadima to dzieło absolutnie kultowe, a seksodyseja kosmiczna tytułowej bohaterki do dziś robi wrażenie.


No i Ameryka. Kraina z której ekranów aż wylewają się komiksowi superherosi. Jest ich tylu, że są w stanie obsłużyć praktycznie każdy filmowy gatunek (od komedii przez romans, thriller po kino fantastyczne) i wszystkie grupy wiekowe. Infantylnych ekranizacji komiksów znaleźć można dziesiątki, ale wystarczy jeden tytuł „Mroczny Rycerz” Christophera Nolana, by udowodnić, że fabuła z Batmanem w roli głównej może znaleźć się i na drugim końcu skali. W Kazimierzu chcemy Was pokazać od czego się to wszystko zaczęło. Przynajmniej w temacie Batmana. Pierwszy pełnometrażowy film pod tym tytułem w reż. Leslie H. Martinsona to praktycznie nie znana w Polsce kinowa kontynuacja kultowego serialu telewizyjnego z lat 60. z Adamem Westem w roli Batmana, na którym wychowała się cała współczesna Ameryka. A jeszcze wcześniej w 1943 r. (ledwie cztery lata po komiksowym debiucie tej postaci) na ekranach kin można było oglądać serial „Batman”. Na festiwalowych ekranach zagości on, zgodnie ze starą tradycją podzielony na odcinki, które będzie można obejrzeć przed innymi komiksowymi seansami.


I wreszcie tytuł ostatni, komiksowy na dość pokręcony sposób. Oto „Koniec świata” Richarda Kelly’ego (twórcy słynnego „Donniego Darco”), futurystyczna, eklektyczna wariacja na Apokalipsę Św. Jana pełna efektów specjalnych i gwiazd współczesnego kina. Rzecz w tym, że film ten to ledwie połowa opowieści. Kelly całość stworzył w sześciu rozdziałach ale film zrealizowane jedynie na podstawie czwartego, piątego i szóstego. Pierwsze trzy wydane zostały w USA tylko w formie komiksu. Czy można bez nich zrozumieć zawiłości fabuły? Łatwo nie jest, ale warto spróbować. A jeszcze bardziej warto potem dotrzeć do komiksu Kelly’ego i sprawdzić czy nam się udało.


I to w ogóle cel, jaki stawia sobie komiksowa sekcja festiwalu. Gdy stąd wyjedziecie, a do następnej imprezy będzie rok cały, coś przecież w międzyczasie trzeba robić. To może poczytajcie trochę komiksów…