W poszukiwaniu pająków

Wywiad z amerykańskim twórcą niezależnym Corym McAbeem to czysta przyjemność i wielkie szaleństwo. Zwłaszcza, gdy rozmowę otwiera dobiegający z głośników niezapomniany hit The Queen „We are the champions”, powodując uśmiechy osób zebranych wokół. Po wysłuchaniu odpowiedzi dochodzi do pstryknięcia kilku zdjęć na tarasie kawiarni, co nie byłoby szczególnie dziwne gdyby nie specjalna prośba reżysera: „zróbmy groźne miny”. Wisienką na torcie tego niezwykłego spotkania było wspólne wyszukiwanie pająków, ukrywających się w altanie jednej z kazimierskich knajpek i dopowiedzenie zaintrygowanego ich obecnością reżysera: „Sfotografuję je dla mojej córki”.

Rozmowę przeprowadziła Joanna Chludzińska.

W wielu artykułach nazywają Cię człowiekiem renesansu. Piszesz scenariusze i teksty piosenek, reżyserujesz, jesteś aktorem, komponujesz muzykę (wspólnie ze swoim zespołem The Billy Nayer Show), układasz choreografię i nawet malujesz specjalne plansze do swoich filmów. Czy jest coś, czego nie potrafisz, a chciałbyś się nauczyć?

Nie umiem mówić po polsku. Ani w innych obcych językach. Zawsze chciałem się tego nauczyć. Próbowałem kiedyś mówić po hiszpańsku, ale to nie był najlepszy pomysł. Muszę się też ze wstydem przyznać, że nie umiem prowadzić auta.

Z Twoich filmów bije ogromna fascynacja muzyką i kinem. Która z nich przyszła pierwsza, a może pojawiły się wspólnie?

Pierwszą fascynacją było… malowanie i muzyka. Filmy pojawiły się później, kiedy sam zacząłem je robić. Były to animacje. Umieściłem je na mojej stronie. Kiedy byłem młody myślałem, że polubię musicale. Ale zazwyczaj kiedy już sięgałem po jakieś to mi się nie podobały. Nie lubiłem w nich aranżacji. A tak w ogóle, w młodości miałem dużo pasji. Trudno o nich wszystkich opowiedzieć. Niektóre bywały bardzo krótkie.

W jednym z wywiadów z Tobą natrafiłam na wzmiankę, że przygodę z kinem zacząłeś od śledzenia prac Dennisa Pottera (wybitny, brytyjski scenarzysta, autor musicali, znany przede wszystkim jako twórca serialu „Śpiewający detektyw”)

Właśnie miałem o tym powiedzieć. Dlatego, że on robił zupełnie inne musicale od tych wszystkich, które znałem. I pomyślałem, że chciałbym właśnie tak jak on, ale nie w ten sam sposób. Chciałem znaleźć własną drogę. Stworzyć coś odmiennego, wyróżniającego się. Tak powstał „Amerykański astronauta”. Chciałem dodać więcej dynamiki do filmu. Nadać mu strukturę jak w albumie z klasycznym rockiem. Jest w tym filmie taka scena, którą uwielbiam.  Kiedy Rocco zaczyna śpiewać, a na białym ekranie pojawia się tylko cień tańczącego mężczyzny, Czuję, że uczestniczę w świetnym przedstawieniu. Kamera stoi nieruchomo, ale ma się wrażenie, że tam dużo się rozgrywa. I wszystko to tylko w jednym ujęciu.

Na festiwalu mamy okazję, by zobaczyć „Amerykańskiego astronautę”. Twój drugi film „Stringray Sam” w większej części także nakręcony jest w czerni i bieli. Czyżbyś stronił od koloru? Dlaczego?

W „Stringray Sam” jest troszkę koloru: plansze, które wykonałem są kolorowe i niektóre rekwizyty celowo zostały zabarwione, ale w większości to czerń i biel. Lubię filmy czarno-białe i to jak wyglądają. Nie wszystko jednak, co zamierzam jeszcze zrobić będzie w tej tonacji, na pewno nie mój następny film. Czerń i biel oddzielają widza od rzeczywistości, budują szczególny rodzaj dystansu. Tworzą taki specjalny, łatwy w osiągnięciu romantyczny efekt.

Jakie masz artystyczne plany na przyszłość?

Niedługo wyjdzie nasz nowy album muzyczny, dokładnie za miesiąc. Gramy już od 20 lat i czuję się jakbym był w drugim małżeństwie. Przez nasz zespół przewinęło się 15 różnych muzyków, ale ja i Bobby Lurie (perkusista) stale w nim jesteśmy. Czasami gramy w kwartecie, a czasami w piątkę. W tym roku jest bardziej elektronicznie. Gram na moim nowym autoharpie (Swój pierwszy autoharp Cory McAbee dostał na urodziny od ojca, kiedy był jeszcze w szkole).

Jeśli chodzi o film, to scenariusz do niego napisałem już kilka lat temu, ale dopiero w przyszłym roku możliwa będzie jego realizacja. W międzyczasie chcę też zrobić jakiś krótki metraż, najlepiej niskobudżetowy.