Que viva Mexico

Z Rigoberto Perezcano, twórcą filmu „Na północ”, rozmawiają Paulina Kaucz i Jagna Lewandowska

Czy „Na północ” powiela stereotyp meksykańskiego macho? Główny bohater pojawia się w domu dwóch kobiet i z każdą z nich ma romans…

Tak, reprezentuje stereotyp, który głosi, że meksykański mężczyzna wchodzi do domu, zarządza kobietami, jest leniwy, nie chce pracować, późno się budzi i pije dużo tequilli (śmiech).



Pana film porusza ważną kwestię i można powiedzieć, że jest kinem społecznie zaangażowanym. Ale jednocześnie nie pojawiają się w nim ani polityczny ton, ani obrazy przemocy – to wszystko jest obok.

Konflikty polityczne i przemoc zostały już pokazane w wielu filmach. Wszyscy wiedzą, że są to problemy, które łatwo nie odejdą. W „Na północ” wolałem jednak skupić się na tym, jak czuje się człowiek, który przekracza granicę, co ma w sercu i o czym myśli. Filmy o imigracji nie poruszają tej kwestii – przedstawiają bohatera, ale jego uczucia pozostają w ukryciu. Widzowie muszą się ich domyślać. „Na północ” ma raczej na celu ukazanie wnętrza bohatera niż problemów politycznych.



Większość filmowych przedstawień imigrantów znamy z kina amerykańskiego.

Jako Meksykanin chciałem zawrzeć w „Na północ” inną perspektywę – tę, którą znam i tę, o której mogę się wypowiadać. Mój film prezentuje więc problem imigracji do USA z punktu widzenia mieszkańca Meksyku. Jednocześnie postanowiłem w „Na północ” przekonać widza, że strona amerykańska i strona meksykańska wcale się tak bardzo nie różnią. Po przekroczeniu granicy pustynia jest przecież taka sama i po obu stronach człowiek może być jednakowo szczęśliwy.

Zdjęcia pustyni zrobiły na nas wielkie wrażenie. Jakie były Pana fotograficzne i filmowe inspiracje?

W przypadku tych scen nie miałem konkretnych inspiracji. Ale moi ulubieni reżyserzy to Abbas Kiarostami, Aki Kaurismaki i Luis Bunuel.

Czy widział Pan już najnowszy film Kiarostamiego, „Copie Conforme”, pokazywany kilka dni temu na Festiwalu DWA BRZEGI?

Tak, uwielbiam ten film!